środa, 24 kwietnia 2013

Yabao- chiński raj dla bogaczy


                 


                  2 razy w tygodniu przychodzi mi odwiedzać szkołę w swego rodzaju "rewirze pod specjalnym nadzorem". Jest to obszar zamknięty dla zwykłych nędzników, a mieszkają tam raczej sami bogacze. Wjazd oczywiście przez bramkę, pełno ochroniarzy itd.
                  Jestem tam zawsze w czwartek i piątek. Jestem już w miarę wyluzowany, bo to przecież do weekendu tuż tuż. Także lekcje są dla mnie niespecjalnie wymagające, bo uczniowie są już na dość dobrym poziomie. W końcu bogaci rodzice mają siano na dobrą szkołę, dodatkowe lekcje angielskiego itd. 
                  Podczas zajęć mogę się rozwinąć zupełnie;) Mogę zapytać " co lubicie na śniadanie, lunch?" czy "jakie jest Twoje ulubione zwierzę?" i nie muszę obawiać się pełnego najciemniejszego mroku spojrzenia, a mogę spodziewać się odpowiedzi! 
                  W tego typu prywatnej szkole dla krezusów lekcje angielskiego są czymś ważnym i widać, że uczniowie i chińscy nauczyciele przykładają do tego wiele uwagi. Niestety w szkołach publicznych angielski jest raczej "gniotem", gdzie nikt nie kuma po jakiego grzyba trzeba się tego uczyć. Może troszeczkę koloryzuję, ale mniej- więcej tak jest. Jak się ma sianko to i można pofantazjować- posyłać na angielski. Z drugiej strony może zamożny rodzić sam umie po angielsku i wie, że to się może kiedyś przydać.
                 Dzieci w tej szkole są trochę inne niż w innych szkołach. Najczęstszą odpowiedzią na pytanie "co lubisz jeść?" jest KFC, McDonalds i hamburgery. Widać, że rzeczywiście się tam stołują, bo odsetek "pulpetów" w klasie jest dużo wyższy niż w innych szkołach:)
                 Sama dzielnica Yabao wygląda dość ekskluzywnie. Co ciekawe mnóstwo jest tutaj akcentów antycznych, tyle że z antycznej Europy. Rzeźby, kolumny, rzeczka, mostki, ławeczki, zieleń- tego nie znajdzie się na zwykłej chińskiej ulicy.



                    Powyżej budynki szkoły i przedszkola.
                Poniżej widoczek na rzeczkę i promenadę oraz filmik obrazujący to miejsce z "lotu ptaka".





                  No także mamy już środę wieczór, więc byle do weekendu:D






Spodobał Ci się ten artykuł???


Oto kilka innych:
Szkoła publiczna a polskie akcenty
Chińska szkoła publiczna- Witaj w raju!
Oppa Gangnam Style




niedziela, 21 kwietnia 2013

O języku chińskim słow kilka...

                 Ciekawe skąd w języku polskim wzięło się stwierdzenie "czy ja mówie po chińsku"? Odpowiedź pewnie nie jest zbyt skomplikowana, po prostu ktoś kiedyś poznał Chińczyka i stwiedził, że tego "ping pong ding dong" nie da się zrozumieć. Niemiecki może się wydać tak samo orientalny, jednak stanęło na chińskim- może i dobrze, przynajmniej jest bardziej egzotycznie.
                 Chińskiego jak każdego innego języka da się nauczyć. Początki są trudne, ale krok po kroku jest coraz lepiej. Wcale nie uważam tego języka za trudny, szczególnie po kontakcie z j. wietnamskim- to dopiero czarna magia. Mimo to w Hanoi poznałem Białasów władających wietnamskim perfecto. Także dla chcącego nic trudnego.
                 Mówiąc o języku chińskim, mamy na myśli język mandaryński. Problem jest taki, że dla Chińczyków, którymi jestem otoczyny w prowincji Guandong językiem "ojczystym" jest język kantoński. Mandaryńskiego uczą się dopiero w szkole albo przy innych okazjach. Oczywiście opanowują mandaryński na dobrym poziomie, ale np. starsi ludzie mówią tylko po kantońsku, bo tego (języka) ze szkoły im się zapomaniało albo za ich czasów jeszcze tego nie uczyli. Poza tym każdy język nauczony jest zazwyczaj "pokiereszowany", czyli nie taki jak u native`a. 
                    Miałem raz taką sytuację na bazarze, że Pani, tak na oko, po 80 nie zrozumiała, co do niej mówię. Dopiero przyszła córka, a może wnuczka i przetłumaczyła na ichni, że chce 10 jajek:)
                  Tak więc w wielu wioskach, miastach, prowincjach mandaryński jest językiem wyuczonym w drugiej kolejności. Co za tym idzie ludzie mówią inaczej po mandaryńsku w zależnośći od swoich rodzinnych dialektów. 
                  Wychodzi więc na to, że opanowawszy mandaryński nie będzie zawsze z górki, trzeba się przygotować na różne akcenty itd. Słyszałem o tym, że jedni Chińczycy śmieją się z akcentu innych Chińczyków, tak jak my podśmiewamy się z czeskiego:)
                  Ja powoli rozpoznaję jeśli ktoś mówi po kantońsku czy mandaryńsku. Natomiast uczę się twardo mandaryńskiego, żeby po ewentualnej zmianie prowincji Chińczycy nie śmiali się ze mnie, że mówie jak Ci z Guandongu:)
                       O chińskich krzaczkach nawet nie będę zaczynał tematu. Jakoś nie mogę się zebrać do nauki czytania i pisania skoro jeszcze mówić nie umiem za bardzo. Jedyna rzecz, za którą można dziękować to cyfry arabskie, które są tutaj na porządku dziennym także przynajmniej można bez problemu wsiąść do dobrego autobusu albo przeczytać cenę w sklepie.
                       Zaraz po przyjeździe zauważyłem, że niektóre chińskie słowa pochodzą z angielskiego. Troszeczkę "przechrzczone" na chiński, ale i tak łatwiej zapamiętać:

czekolada- chocolate                      qiǎo kè lì                czyt. ciao ke li
mikrofon- microphone                      mài kè fēng          czyt. mai ke fen
czołg- tank                                         tǎn kè                     czyt. tan ke
golf- golf                                             gāo ěr fū                czyt. gao er f


                        Pewnie jest więcej, ale nie znam albo nie mogę sobie przypomnieć. Jeśli ktoś zna to można dodać w komantarzu:)





 Spodobał Ci się ten artykuł???


Oto kilka podobnych, dotyczących kultury chińskiej:
Krótka wizyta w Syczuanie
Foshan- Świątynia Przodków
Chińska gościna




czwartek, 18 kwietnia 2013

Prawie jak....

                 Muszę przyznać, że bardzo lubię kuchnię chińską. Po kilku miesiącach "na ryżu" można się przyzwyczaić i praktycznie nie spędzam już bezsennych nocy na myśleniu o polskim jedzeniu:) Tym bardziej, że po tych kilku miesiącach zacząłem dostrzegać i odnajdywać różne chińskie smakołyki, które swoją formą i treścią przypominają to, co czasami można znaleźć na polskim stole. Być może moja wyobraźnia płata mi figla albo po prostu jestem dość elastyczny. W każdym razie w mojej głowie funkcjonują już stwierdzenia typu " idę na spaghetti, kebab, pierogi, parzuchy". Może się to wydać głupie, ale tak jest. Jakoś trzeba sobie umilać życie na obczyżnie...

1. Bao zi vel parzuchy

                 Idealna rzecz na śniadanie. Właściwie tylko na śniadanie, bo tylko wtedy można dostać je świeże i jeszcze ciepłe. Rodzajów jest bez liku. Są też takie jak u nas, czyli bez nadzienia- można popić jogurtem, mlekiem czy czymkolwiek innym w zależności od gustu. Ponadto na słodko np. masą jajeczną( smakuje trochę jak budyń waniliowy). Inne są także z mięsem. Co kto lubi, w nawet najmniejszym punkcie jest zawsze kilkanaście rodzajów.
                 Cena to ok. 1 yuana za sztukę.
                 Ja zawsze wybieram te na słodko...


2. Spaghetti
                   Spaghetti to to oczywiśćie nie jest, ale jest makaron, mięso, sos, więc generalnie wszystko się zgadza. Co najbardziej mi się podoba dodaje się do tego orzeszki ziemne. Nadają one zupełnie niepowtarzalnego smaku.
                   Tego typu dania można znaleźć w miejscach prowadzonych przez przybyszów z prowincji Hubei. Cena to ok. 5-6 yuanów.

3. Kebab
                     Zaznaczam, że to dośc luźne porównanie. Są to dwa najprostsze placki( stawiam, że z mąki, wody i soli) z nadzieniem mięsno-rybnym pomiędzy nimi. Niestety nie umiem dopytać, co konkretnie znajduje się w środku, ale może lepiej nie wiedzieć)
                     Dodałbym do tego jeszcze sosu czosnkowego byłoby malina:)
                     Cena to 7 juanów za sztukę.

4. Jiao zi vel pierogi
     
                     Pierogi na szczęście są tak międzynarodowym wynalazkiem, że można je znaleźć w różnych formach chyba w każdej kulturze. Te chińskie są dośc malutkie, za to wyglądają prawie jak dzieło sztuki. Nadzienie jest zazwyczaj mięsno- warzywne. Do każdej porcji dodaje się sos z orzeszków ziemnych- coś jakby rozstopione masło orzechowe. 
                    W naszej kuchni nie wykorzystujemy w takim stopniu orzeszków ziemnych, a szkoda. Raz miałem przyjemność jeść ryż tylko i wyłącznie z orzeszkami. Całkiem w porządku:)
                       W takiej, nazwijmy to pierogarni można podziwiać proces produkcji. Jest to najlżejsza praca przy knajpie, a może też chodzi o samą umiejętność, więc lepieniem zajmują się seniorzy. Na oko oboje po osiemdziesiąt pare lat.
                   

                   Kiedyś pisałem już o tego typu wynalazkach(tortillach, pierogach)- Na chińskim bazarze.


                   Ostatnio udało mi się znaleźć, zupełnie do przyjęcia, kanapki. Generalnie zakup kanapki z serem, wędliną czy jajkiem nie jest problemem. Problem jest inny, mianowicie, Chińczycy do wielu rzeczy dodają czegoś słodkiego. Proszę sobie więc wyobraźić normalną kanapkę z jakąś słodką masą między serem a jakiem. Obrzydza mnie na samą myśl. 
                   Parę dni temu odkryłem piekarnię, w której serwują normalne kanapki, normalne znaczy nie są słodkie i nie mdli mnie na samą myśl o nich....




Spodobał Ci się ten artykuł???


Oto kilka innych dotyczących kuchni chińskiej:
Krótka wizyta w Syczuanie
Nowa rzeczywistość
W chińskim supermarkecie





środa, 17 kwietnia 2013

Szkoła publiczna a polskie akcenty

                 Pisałem już wcześniej obszerniej na temat chińskiej szkoły publicznej tutaj. Jednak przypomniał mi się jeszcze jeden dość istotny banał, mianowicie, wiek dzieci w poszczególnych klasach.
                 Wydaje się oczywiste, że dzieci są podzielone wg kryterium wieku. Nie do końca jednak, ponieważ takie np. 9-latki można spotkać we wszystkich klasach, od pierwszej do piątej. Rekordzistka w klasie pierwszej ma 10 lat. Możnaby pomyśleć, że rodzice trochę "zaspali" i zapomnieli posłać dziecko do szkoły na czas?!? albo ewentualnie dziecko ma jakieś problemy, dlatego wciąż jest w klasie pierwszej.
                    Mogę od razu odrzucić drugą wersję. 10-latka jest najmądrzejszą i najlepiej ulożoną osobą w klasie, także jestem w kropce, bo nie wiem o co chodzi. Znajomi też jakoś nie potrafią tego wytłumaczyć.
                   Efekt jest taki, że w każdej klasie rozstrzał jest 3-4 lata. W takiej pierwszej klasie 6-latki siedzą w pierwszych rzędach, takie praktycznie jeszcze bobasy. W dalszych ławkach 7,8,9 latki. Jaki w tym sens?Nie wiem, może się dowiem po 3 latach albo po 33:)

                   Każdy jak wyjedzie z Polski szuka polskich akcentów. O ile w Anglii, Holandii, USA jest to stosunkowo łatwiejsze, o tyle tutaj jedynym polskim akcentem jest drugi Polak. W każdym razie udało mi się znaleźć pewne polskie akcenty w jednej ze szkół. Przechodziłem obok tego wiele razy, ale jakoś nie dane mi było podnieść wzroku i zobaczyć:


                    Być może nie zauważyłem, gdyż nasze rodzime "gwiazdy" pozostają w otoczeniu tych chińskich. Jeśli ktoś nie rozpoznaje:



                 Oczywiście pewnie niewiele osób wie( jeśli w ogóle!), że są to osoby związane z Polską. Tak czy siak miło na nich popatrzeć:)

                 Ostatnio publikowałęm też na facebook`u materiał o największym chińskim browarze- Harbin. Podczas kiedy Polski nie było na mapie świata polscy emigranci przybyli do Chin, a konretnie do miasta Harbin, gdzie zapoczątkowali przemysł browarniczy. Od tego czasu browar zmienił nazwę, minęło wiele lat i tylko nieliczni o tym wiedzą. Jednak znów bardzo miło się o czymś takim dowiedzieć.
                 Filmik można obejrzeć tutaj.




Spodobał Ci się ten artykuł???


Oto kilka podobnych:
Moje nowe miejsce
Z cylku " You must be kidding me"
Trzeba przestać się dziwić




poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Chińska szkoła publiczna- Witaj w raju!


                 


                 Nie chcę tutaj opisywać systemu szkolnictwa w Chinach. Myślę, że każdy może sobie wygooglać informacje dotyczące działania systemu, podziału szkół, obowiązku lub braku itd. itp.

                 Ja chcę tylko opisać to zagadnienie z mojej perspektywy. Co mnie najbardziej zaskakuje albo zaskakiwało na początku. Czego nie mogę pojąć do tej pory albo co wydaje się dość sensownym pomysłem.


1. Liczba uczniów w klasie

                 Proszę sobie wyobrazić, że przeciętna klasa liczy sobie 50 osób. 50 rozkrzyczanych dzieciąt, które widząc "Białego" nauczyciela, oczekują luźnej, przyjemnej lekcji, więc się nie kontrolują.
                 Kiedy do klasy wchodzi chiński nauczyciel, to nikt nie ma odwagi odezwać się bez pytania. Na baczność i koniec!
                 Co za tym idzie nie ma w takiej klasie indywidualnego podejścia do ucznia, więc generalnie lekca opiera się na powtarzaniu, przepisywaniu itd itp.
                 Rozumiem, że trudno w takim kraju byłoby zmniejszyć liczebność klas, ale uważam że zalet za wiele to nie ma!


2. Liczba godzin

                  Od pierwszej do ostateniej klasy schemat wygląda tak samo. Rano 4x40 minut, potem prawie 3-godzinna przerwa "lunchowa", a po niej jeszcze 3x40 minut.
                  Już sześciolatki idą do szkoły na 7 lekcji i jakoś nie sprawia im to wielkiego problemu. W końcu nie ma czasu do stracenia, kiedy trzeba się nauczyć kilku tysięcy znaków. Jak to mi powiedział ostatnio kolega nie ma w życiu Chińczyka momentu, kiedy może sobie powiedzieć "ok, znam już wszystkie!)
                 Młodsze dzieci są odbierane przez rodziców ok. 11.40 i odstawiane z powrotem przed 14.30. Jest czas na drzemkę, posiłek i naładowanie akumulatorów na kolejne 3 lekcje.

3. "Różnorodność" uczniów w klasie
                  
                     To najtrudniejszy temat. Zdarza się, że w szkołach publicznych w jednej ławce siedzą dzieci zdrowe oraz takie, które nadają się do szkoły specjalnej. Nie chcę być źle zrozumiany, ale tak jest. Czasami wywołuję losowo do odpowiedzi, a inne dzieci krzyczą, że jego/jej nie, bo on/ona jest chora i nie rozumie. Wydaje mi się, że taka sytuacja nie przynosi korzyśći żadnej ze stron.
                  Ktoś mi tłumaczył, że rodzice albo nie mają pieniędzy na szkołę specjalną albo posyłają dziecko  do szkoły publicznej "na siłę".

4. Dzwonki
                 
                      Bardzo sprytna rzecz. Może się u nas coś pozmieniało w tej kwestii, ale ja nie wiem, już dość dawno nie byłem w szkole:)
             W każdym razie 2-3 minuty przed końcem przerwy rozlega się dzwonek "ostrzegawczy", po którym uczniowie rozpoczynają bieg do klasy. Kiedy przychodzi czas na rozpoczęcie lekcji uczniowie są już gotowi w klasie:)

5. Wyposażenie

                  Szkoły publiczne nie są generalnie za czyste, ławki nie są nowe itd. Ale trzeba przyznać, że w każdej klasie takiej szkoły jest do dyspozycji projektor, komputer i mikrofon. 
                  Czasami zdarzy się, że coś jest niesprawne, ale tego nie da się uniknąć.



                   Jeśli chodzi o same szkoły, to mają charakter "otwarty". Mam tu na myśli, że wychodząc z klasy znajdujemy się już na dworze. To raczej normalne, kiedy przez 10 miesięcy temp. jest powyżej 20 stopnii. Już się nie mogę doczekać lata bez klimatyzacji. Ciekawe jak będę wtedy śpiewał:)

                                                                                                                   pozdr





Spodobał Ci się ten artykuł???


Oto kilka innych, podobnych:
Młodzi Chińczycy a homoseksualizm.
(Fotograficzne inspiracje) Jak się wychowuje dziecie w Chinach
Ostatni tydzień pracy w chińskiej podstawówce- Piątek




środa, 10 kwietnia 2013

Hong Kong, cz. 3

                Ostatnie miejsce jakie udało mi się zobaczyć podczas tej wizyty w Hong Kong`u to tzw. Mong Kok, który również znajduje się w Kawloon`ie. Z tego, co do tej pory widziałem miejsce chyba najbardziej klimatyczne i odpowiadające moim wyobrażeniom na temat HK.
                To bardzo urokliwa dzielnica, gdzie wreszcie widać zagęszczenie banerów reklamowych, czyli coś co zawsze mi się kojarzyło z tym miejscem. Poza tym mnóstwo bazarków, gdzie można kupić różne, najbardziej niecodzienne pamiątki np. mundur Armii Czerwonej. Pełny internacjonalizm, mnóstwo knajpek serwujących różną kuchnię, od tajskiej po koreańską.




                 Ulice podzielone są tematycznie. Tak, więc można znaleźć miejsca, gdzie sprzedaje się tylko kwiaty, rybki, ptaki, ubrania, elektronikę itd. Robiąc zakupy trzeba się ostro targować, początkowa cena może stanowić nawet 10-krotne przebicie wartości, także trzeba uważać. Ja na szczęście mam już trochę doświadczeń w tym względzie, więc nie daję się "za bardzo" nabić w butelkę:)

             




                    Mimo, że mój pobyt nie okazał się zbyt fortunny, głównie ze względu na pogodę, to każdemu mogę polecić zobaczenie tego miasta, bo zdecydowanie jest to miejsce jedyne w swoim rodzaju. Podczas podróży w inne rejony Azji warto wygospodarować nawet 2 dni na to, żeby choćby "powąchać" klimatu tej strzelistej ku niebu metropolii z jednej strony, a klimatycznych uliczek czy bazarków z drugiej.
                    Przy tym trzeba, niestety, mieć na HK spory budżet. Jest to miejsce bardzo drogie. Piwo w pubie to lekko 30zł, kebab u Turka tyle samo. Oczywiście można podejść do sprawy po kosztach, ale nie zawsze się da. Mieszkając w Chinach, w dodatku trochę na uboczu, oczy świecą się na samą myśl o Subway`u, kebabie itd. Więc mimo, że jechaliśmy z zamiarem spróbowania kuchni chińskiej w wydaniu hk-oskim, które podobno rzuca inne światło na kuchnię chińską, to stołowaliśmy się głównie w miejscach, o których mowa powyżej:)
                      Hong Kong to miasto, które nigdy nie zasypia, życie toczy się tutaj w bardzo szybkim tempie. Jeśli kogoś pociągają takie klimaty, to polecam, jeśli nie, to polecam nawet bardziej:) W końcu trzeba poczuć ten zgiełk, atmosferę, żeby docenić zalety małego, chińskiego, 700 tysięcznego miasteczka:)
                      To, co mnie najbardziej interesowało, czyli wypad na Victoria Peak został odroczony do października, kiedy to kończy mi się wiza. Mam nadzieję, że wtedy pogoda dopisze...




Spodobał Ci się ten artykuł???


Oto kilka innych, dotyczących Hong Kongu i innych podróży:
Hong Kong- co zabaczyć? Nic, bo pada!
Hong Kong cz. 2
Hainan- chińskie Hawaje
Zatoka Halong




niedziela, 7 kwietnia 2013

Hong Kong cz. 2

                 Drugi dzień musieliśmy rozpocząć dość wcześnie z uwagi na główny cel wycieczki, czyli zdobycie wizy, innymi słowy uzyskanie przepustki do Ziemii Obiecanej, jaką w tym momencie Chiny dla mnie są:)
                 Zdobycie wizy jest stosunkowo łatwiejsze w HK, więc jakby ktoś potrzebował namiary na agencję, w której można to zrobić, proszę pisać na priv. Po 8.oo rano trzeba oddać paszport w dobre ręce, a po 14.oo go z tych rąk odebrać za godziwą opłatą- rzecz jasna! Na szczęście wszystko przebiegło pomyślnie, adrenalina oczywiście była, ale tym razem jeszcze niepotrzebnie.
                 Zaraz po śniadaniu stwierdziliśmy, że na cel poranny najlepsza będzie wyspa Hong Kong, czyli miejsce, gdzie znajdują się te wszystkie wieżowce podziwiane przez nas dzień wcześniej podczas Symfonii Świateł.
                 Początkowo znaleźliśmy się nie wśród drapaczy chmur, jeśli w ogóle można użyć takiego stwierdzenia w stosunku do HK, a raczej w okolicy trochę innej, mianowicie, Western and Central District. Miejsce chyba najbardziej znane z obszaru zamkniętego w kilku przecznicach- SoHo. Nazwa bierze się stąd, że jest to południowa część Hollywood Road( ang. South Of HOllywod road). Jest to miejsce nastawione na konsumpcję, mnóstwo knajpek, kawiarenek, restauracyjek itd. Co ważne, można znaleźć mnóstwo różnych kuchni od chińskiej przez włoską po japońską itd. 
                 Oczywiście wyjdę na frajera, który wybrał się do SoHo o 9.oo rano. Przyznaję się bez bicia, wszystko było pozamykane na cztery spusty, także oprócz tego, że widziałem wiele miejsc, to żadnych większych doświadczeń z tym miejscem nie posiadam. 
                 Rozstawione za to były różnego rodzaju bazarki, a miejsce samo w sobie tętniło życiem.



                 Po kilkunastu minutach znaleźliśmy się w centrum "oka cyklonu", czyli w rejonie, gdzie można dostać zawrotu głowy od samego patrzenia w górę. Same drapacze chmur. Największe światowe korporacje prześcigające się w wysokości i kształcie swoich siedzib. Co ciekawe, oprócz pojawiających się czasami turystów, miejsce jest jakby puste. Nie ma się co dziwić, wszyscy "w robocie":) Jak "wylezą" na lunch koło południa, to pewnie nie ma gdzie szpilki wcisnąć:D






                Zdjęcia nie oddają tej przytłaczającej megalomanii. W każdym razie trudno mi to porównać do jakiegolwiek z innych miast jakie widziałem.
                Minusem było to, że często padało, a jak nie padało, to wiało i było zimno, także mimo wielu wrażeń nie był to najprzyjemniejszy poranek w moim życiu;) CDN...




Spodobał Ci się ten artykuł???


Oto kilka innych, dotyczących Hong Kongu i nie tylko:
Hong Kong- co zabaczyć? Nic, bo pada!
Hong Kong, cz. 3
DanxiaShan cz.1
Park Krajobrazowy Nanling 
Tunele pod Cu Chi





czwartek, 4 kwietnia 2013

Hong Kong- co zabaczyć? Nic, bo pada!

                2- dniowa wycieczka wizowo-odświeżająca zakończyła się niestety połowicznym sukcesem. Wiza, co prawda, jest, no ale jeśli chodzi o zwiedzanie, to udało się niewiele.
                Niestety Hong Kong przywitał mnie( a właściwie nas) pogodą, która dość skutecznie odbierała ochotę do dogłębnego poznawania miasta. Z marszu trzeba było zapomnieć o wszystkich atrakcjach, które opierają się na podziwianiu widoków. Przejrzystość powietrza i zachmurzenie nie dawały szans na zauważenie czegokolwiek.
                 Z drugiej jednak strony, trochę udało się zwiedzić, więc koniec narzekania- przejdźmy do opowiadania:)

                 Hong Kong to miejsce o bardzo dużej gęstości zaludnienia. Dużo ludzi, mało miejsca- taki wniosek wyciągnie każdy, kto spędzi w tym mieście więcej niż 30 sekund. Brak przestrzeni nadrabiany jest jej oszczędnością i rozbudowywaniem do góry, a nie jak wszędzie indziej w szerz.
                 Bardzo łatwo można to zauważyć w różnego rodzaju niskobudżetowych hotelach. Pokój w takim miejscu jest niewiele większy niż łóżko, które się w nim znajduje:)




                   Na zdjęciach widać, że pokój to praktycznie łóżko plus 30,40 cm przestrzenii między drzwiami, a wyrem:) Jeśli ktoś ma jakieś zapędy klaustrofobiczne, to zdecydowanie nie polecam tego typu hoteli.
                   W ogromnym budynku, w którym mieścił się mój hotel, mieściło się również kilkadziesiąt innych tego typu noclegowni. Po prostu jeden wielk biznes. Parter, gdzie była część, nazwijmy to usługowa, znajdowało się takie małe Hinditown. Sami Hindusi prowadzący różnego rodzaju biznesy. A to zegarki, a to garnitury, a to inne pierdoły. Strasznie męczące było ciągłe mówienie " no, thanks", więc wpadliśmy na pomysł, żeby mówić po chińsku, że nie rozumiemy po angielsku. Lepiej skutkowało i dawało więcej frajdy:) Miny Hindusów bezcenne. Generalnie w HK trzeba mieć raczej silne nerwy.
                   Mieszkaliśmy w Tsim Sha Sui w Kawloon. Miejsce raczej bogate, choć kontrastów nie brakuje. To tutaj najlepiej podziwiać Symfonię Świateł, tutaj można przejść się po alei gwiazd, tutaj też można zrobić zakupy w salonach takich jak: Rolex, Gucci, Prada itd. Z drugiej strony też można przespać się w tanim hotelu, zjeść kebaba itd.
                    Symfonia Świateł to dość ciekawie zapowiadająca się atrakacja. Ze specjalnej promenady można podziwiać ogromne drapacze chmur znajdujące się na wyspie Hong Kong. Jest ich mnóstwo, robią niesamowite wrażenie, szczególnie w nocy. Widowisko polega na tym, że w rytm muzyki drapacze chmur przedstawiają kombinację iluminacji, grę świateł itp. 


         
              Na filmiku można zobaczyć, mniej więcej, jak to wygląda. W moim osobisty odczuciu to miejsce ma tak ogromny potencjał, że możnaby jednak przygotować coś bardziej spektakularnego.
             Tak naprawdę po pierwszej minucie nie ma co oczekiwać na nic nowego. Mimo, że warto to zobaczyć, oczekiwałem więcej.
              Była to chwila dobrej widoczności. Przez kolejne 2 dni z tego samego miejsca dosłownie nie było widać wyspy, a jest to odległość kilkuset metrowa.
              Potem był jeszcze spacer aleją gwiazd. Niestety gwiazdy były raczej chińskie, więc słaba opcja. Pamiętam tylko Jackie Chan`a oraz, w tamtym momencie, zupełnie nieznanego mi człowieka o pseudonimie "Sam Hui". Tak bardzo wryła mi się w psychikę ta postać, że niewiele póżniej wypatrzyłem w metrze jego plakat.

                 


                Tym akcentem zakończę posta, a więcej o przygodach w Hong Kongu w kolejnych odsłonach...





Spodobał Ci się ten artykuł???


Oto kilka innych, dotyczących Hong Kongu i nie tylko:
Hong Kong cz. 2
Hong Kong, cz. 3
Chińskie zabawy na plaży [+18]
Foshan- Świątynia Przodków
Delta Mekongu