sobota, 30 czerwca 2012

Kaczka po wietnamsku.....

                 Na pewno każdy zauważył, że do tej pory dużo miejsca poświęcam miastu, i to często jego mniej   przyjemnej stronie tzn. spalinom, skuterom itd. Nie jest to moim priorytetem, ale póki co jestem w mieście, więc o tym piszę! Na szczęście już wkrótce znajdę się poza Hanoi. Trudno mi powiedzieć gdzie dokładnie, w każdym razie jakieś 100km wgłąb lądu. Tak, więc wreszcie nadejdzie chwila na post z bardziej swojskimi klimatami: zielenią, widoczkami, zwierzętami itd. Przynajmniej taką mam nadzieję!
                 A propos widoczków na razie dysponuję dość słabym sprzętem, więc cudów nie będzie. Jednak już na połowę sierpnia planuję zakup czegoś lepszego, więc i zdjęcia będą lepsze. A potem już tylko lepiej- podróże i to nie tylko po Wietnamie:)
                 Póki co jest jak jest, więc niech tak będzie!
                 Ostatnio wybrałem się po chleb do piekarni. Za chlebem tęsknię nieprzerwanie
 i raczej to się nie zmieni. Coś, co tutaj sprzedają jest, co najwyżej, tanią imitacją tego, co mamy w Polsce. Generalnie, chyba po erze francuskiej, jedyne co tu pieką to bagietki. Dla mnie jest to tylko marna alternatywa:(
                 Wracając do tego, że szedłem do tej piekarni! Po drodze miałem przyjemność natknąć się na korek- takiego jeszcze nie widziałem. Pojazdów było tak wiele, że dosłownie zaczęły wlewać się na chodnik! Fotka poniżej, filmik wkrótce i obiecuję: Nigdy więcej tego tematu!

                 
                  Zmieniając temat diametralnie przenieśmy się ze śmierdzącej ulicy do pachnącej restauracji! Miałem okazję się wybrać, więc się wybrałem. Głównym problemem restauracji jest to, że menu zazwyczaj jest po wietnamsku. Z tego co do tej pory opanowałem, wiedziałem, że na pewno mają kurczaka i piwo! Przy pomocy google translatora wybór padł jednak na co innego! Chyba pierwszy raz w życiu jadłem kaczkę!
                 Wydaje mi się, że otwierając książkę kucharską typu: tradycyjna kuchnia polska można tam znaleźć to ptactwo na 1000 różnych sposobów! Nie zmienia to jednak faktu, że ja swoją pierwszą spożyłem w Hanoi.

                  
                   Zdjęcie może nie najlepsze, ale byłem głodny, więc estetyka zeszła na drugi plan.
           Po lewej widać   coś w rodzaju fasolki szparagowej z duuuużą ilością czosnku. Naprawdę bardzo smaczne połączenie, jednak czosnek nie opuszczał mnie przynajmniej przez 2 kolejne dni:) Do tego jako przystawki ogórek, orzeszki ziemne, jakieś "zioło" oraz 3 sosy do wzbogacenia smaku (sól z sokiem z limonki, czili i sos rybny). 
                To był na pewno najlepszy posiłek, jaki do tej pory jadłem. Niestety nie potrafię nazwać rodzaju przyrządzenia dania głównego- był to strzał, ale za to jak najbardziej trafiony! Kaczka po wietnamsku, czyli na chybił trafił!



                    
                       
                  

wtorek, 26 czerwca 2012

Globalizacja z ludzką twarzą

                 Bez przerwy znajduję dowody na to, że globalizacja postępuje i trudno znaleźć w tej chwili miejsce na ziemi, gdzie nie ma tych wszystkich marek, które znamy ze swojego podwórka. Za inspirację do poświęcenia paru słów na ten temat posłużył mi taki obrazek, który zobaczyłem w samym centrum Starego Miasta:)


                  Nawet tutaj bez problemu można "skoczyć na kebsa". Koszt to jakieś 4,50zł z tym, że rozmiar jest niestety dostosowany do autochtonów:D 
               Zjadłem! Co więcej, raczej nie był to kebab z psa. Z resztą wbrew oczekiwaniom z przed wyjazdu psie mięso nie jest wcale takie ogólnodostępne na ulicy. Da się znaleźć, ale nie jest to takie oczywiste. Większość psów, jakie widziałem robi jednak za "najlepszego przyjaciela człowieka", a jeśli nawet nie, to co najmniej za  ochronę.
                 Jeśli chodzi o inne marki, to też raczej bez problemu można wszystko znaleźć. Tak jak już kiedyś pisałem "socjalizm z ludzką twarzą" rządzi! 
                   Ale i tak najlepsze są bazary, stragany i inne takie! Tu to dopiero pełna globalizacja!   Wszystko, czego tylko dusza zapragnie " adasie, najki, conversy"- żyć nie umierać. Ceny też są dość "globalizacyjne". Zgodnie z podstawową zasada ekonomii " jak czegoś jest dużo, to jest tanie". I tak kupiłem sobie jakiś czas temu buty do biegania Adidasa za 12$! Jeszcze się nie rozleciały, więc jest ok. Poza tym często jest tak, że jedna fabryka produkuje "buty dla Europy" i "buty na bazary", tylko dlaczego po przebyciu kilku tysięcy kilometrów cena "naszych butów" wzrasta o 1000%? Coś na temat możliwości tutejszej produkcji można znaleźć TUTAJ! 
                  Niestety nie ma McDonalda! Może mieliby w menu Dog Burgera, albo po prostu hot- doga:D  


                  Nie znalazłem właściwie jednoznacznej odpowiedzi dlaczego McDonalds tutaj nie dotarł. Jednak z tych, które wydają się sensowne jest Tutaj! Od razu wiedziałem, że coś nie wyszło w relacjach z rządem! A i sprostowanie " Wcale za tą restauracją nie tęsknię!"
                   











sobota, 23 czerwca 2012

Niespodziewane orzeźwienie

                 Wiele rozpisywałem się już na temat pogody. Że za gorąco, że wilgotno i takie tam różnego rodzaju narzekania. Nie chcę tego odwoływać, bo to prawda! Z drugiej strony jednak "idzie się przyzwyczaić" i nawet skołowany organizm Polaka przyzwyczajonego do rozpiętości temperatur między -20 a +25 może jako tako przestawić się na inne tory i znieść( podkreślam jako tako!) 35 i więcej stopni nie zalewając człowieka potem tak, że aż oczy szczypią:)
                 Drugim elementem pogody, który bywa dość problematyczny, jest niespodziewany deszczyk. Oczywiście ów deszczyk, jak już się zdarzy, nie jest takim ot sobie deszczykiem, a raczej ulewą "na bogato". Po takich ulewach zazwyczaj jakaś część miasta jest zalana. Jeden z moich kolegów po większym deszczu, żeby dojść do domu musi przedzierać się po kolana w wodzie! Po kilku godzinach wszystko wraca do normy, czyli póki znowu nie napada.
                  Wietnamczycy nabyli niesamowitą umiejętność nakładania peleryny, czasem nawet bez zatrzymywania skutera, w 3 sekundy. Wiadomo " potrzeba matką wynalazku".  I nagle pod jedną pelerynką chowa się skuter i wszyscy pasażerowie:)             

   
                  Szczerze mówiąc i tak spodziewałem się czegoś gorszego. Widziałem sporo filmów dokumentalnych i naprawdę byłem przygotowany na najgorsze:)

             
               Chciałem o tym napisać, bo oczywiście kilka razy wracałem już do domu przemoczony do suchej nitki. Przed wyjściem z domu spoglądałem w niebo, moje doświadczenie podpowiadało, że nie ma się czego bać, więc wychodziłem. A tu po paru minutach niespodzianka. Ale za to po deszczu przez chwilę jest dość rześko.
                Poniżej Hanoi w deszczu. Chciałem przeczekać ulewę, ale po 10 minutach stwierdziłem, że lepiej nie czekać. I dobrze, bo padało 3 godziny.
                                         

wtorek, 19 czerwca 2012

Podsumowanie miesiąca

                 Dokładnie dzisiaj mija dokładnie miesiąc pobytu mego na obczyźnie. Nie odczuwam jakiejś szczególnej tęsknoty za Polską. Może to po prostu za krótko, z drugiej strony nie ma się czym podniecać, ani ja pierwszy, ani ostatni.
                 Do tej pory oceniam dużą większość elementów "krajobrazu" pozytywnie. To, co mnie najbardziej męczy to na pewno pogoda, a dokładniej temperatura. Zastanawiam się dlaczego fitness centra są tutaj wyposażone w sauny? Przecież wystarczy wyjść na zewnątrz!
Z tego, co wiem upalne lato jeszcze przede mną, więc czekam jak na mecze naszych "orłów".
                 Trochę żałuję, że w takim momencie nie byłem w kraju, że nie mogłem zobaczyć jak wygląda Euro "od kuchni", że nie mogłem poczuć atmosfery. Ale plusem jest to, że też nie poczułem atmosfery rozczarowania. Założę się, że i tak wszyscy są w miarę zadowoleni, bo Ruscy też odpadli:) Mecze oglądałem w środku nocy, więc nawet piwa mi się nie chciało pić. Ot całe moje EURO!
                Jedną rzeczą, za którą tęsknię ( prócz naszego chleba i wszystkiego co zdarza nam się nań położyć) są truskawki. Teraz w Polsce chyba najlepszy truskawkowy sezon. Tu z kolei truskawki rosną zimą, czyli pewnie się doczekam. Co prawda na miejscu mam mnóstwo różnych, naprawdę wspaniałych owoców, których w większości nie potrafię nazwać( wyjątek to liczi), ale jednak truskawka to truskawka. Chciałbym zobaczyć miny Wietnamczyków kiedy "rozmemłanymi" truskawkami polewam RYŻ:D Oby mnie tylko nie deportowali za taką profanację!
                  Na szczęście w tej całej "tęsknocie" za ojczyzną udało mi się znaleźć, coś dzięki czemu wiem, że nie jestem sam w Wietnamie!
                
                  Ludzie w Wietnamie prezentują bardzo tradycyjne spojrzenie na rodzinę, sprawy damsko-  męskie itd. Większość osób w moim wieku jest już po ślubie. A jak po ślubie, to zaczyna się prokreacja. Bardzo dużo wszędzie kobiet w ciąży. Nie to co u nas, gdzie spotkanie kobiety "obdarzonej cudem płodności" jest cudem samym w sobie. Jak wiadomo "podwójne cudy: zdarzają się rzadziej.:)
                        Piszę o tym, dlatego że generalnie myślałem, że "te" sprawy to tutaj temat największego tabu, a tu jednak się zdziwiłem lekko, podczas wizyty w skansenie.

         Całkiem zacne rzeźby w tym konserwatywno- tradycyjnym świecie:) Jeszcze lepsze miny wietnamskich turystów, najczęściej par:) Zdjęć niestety brak:(
                  Co ciekawe, niby to skansen, a z tego, co się dowiedziałem poza miastami ludzie wciąż tak żyją, więc jak można to nazwać skansenem?!




                 Większość domów na wsi robi się z drewna i nie dba się o to, żeby przetrwały 100 lat. I tak wcześniej przyjdzie powódź i trzeba będzie budować od nowa. Więc konstrukcje nie są najmocniejsze, ale za to łatwe do postawienia. Taka filozofia! 
                  Wyjściem do tegoż "skansenu" właściwie zamknąłem pierwszy miesiąc. Mam nadzieję, że kolejne będą równie, a nawet bardziej ciekawe!

czwartek, 14 czerwca 2012

Ten, który oświeca

                Jedynym człowiekiem z Wietnamu, którego kiedykolwiek potrafiłem nazwać z imienia i nazwiska jest Ho Chi Minh( pol. "Ten, który oświeca). Z tego, co zaobserwowałem jest tutaj otoczony jakimś kultem albo mitem "ojca założyciela". Nie jest to niczym dziwnym patrząc na jego rolę w odzyskaniu niepodległości przez Wietnam. My też przecież mamy taki symbol, człowieka, który zrobił wiele, żeby Polska była niepodległa. Tutaj powinno paść pytanie: "Kogo na myśli ma podmiot liryczny/ narrator?". 
                Opuszczając polskie podwórko, Ho Chi Minha można spotkać np. na banknotach. U nas na każdym nominale jest inny król. Tutaj na każdym jest Ho Chi Minh.

                
            Pierwszy banknot od góry to duże piwo w fajnym pubie na Starym Mieście, jak się dobrze poszuka:) Drugi to dwa duuuże obiady . Dla pełnego obrazu dodam, że 1 dolar to jakieś 20 000. Nieźle co?
                Wracając do Ho Chi Minha można go również spotkać na ulicy. Co ja piszę można, trzeba! A raczej nie ma innej opcji, żeby nie spotkać.

              
             Ogólnie sporo jest tego typu plakatów z dominującym kolorem czerwonym, wzywających do budowy wielkiego Wietnamu albo przekonujących, że nauka to potęgi klucz, a dzieci przyszłością narodu są.

             
                  Mi przypomina to trochę naszą polską klasykę typu "kobiety na traktor" i takie tam różności.
Oto kilka z nich:



              Możliwości graficzne trochę się zmieniły, ale schemat plakatu pozostał podobny!
              
              Po raz kolejny wracając do Ho Chi Minha, to miałem ostatnio okazję odwiedzić miejsce, które jest  pamiątką po nim. Jest to komplex o dość sporej powierzchni, na której można zobaczyć pałać prezydencki wraz z malowniczym parkiem oraz Mauzoleum i Muzeum Ho Chi Minha.





 


              
              Szczególnie spodobał mi się park otaczający poszczególne budynki. Bardzo cicho, przyjemnie, a co dla mnie najważniejsze jakby o 10 stopni chłodniej, czyli na mojej skali " prawie da się wytrzymać". Dużo zieleni, drzew, wody- całkiem inaczej niż w zatłoczonej i zaspalinionej stolicy.



              Jeśli ktoś chce się dowiedzieć więcej o tym człowieku: Tutaj!
            Znalazłem filmik, na którym są również urywki z jego pogrzebu. Trochę przypomina mi to jedno z innych dość aktualnych wydarzeń, ale nie chcę pójść za daleko z porównaniami, bo może nie mam racji. Każdy może mieć swoją opinię.
 

czwartek, 7 czerwca 2012

Dniem czy Nocą

               Jako, że dzisiaj miałem dzień wolny postanowiłem wybrać się na małą przejażdżkę rowerem po Hanoi i  wreszcie zobaczyć coś przy świetle dziennym, a nie jak to było do tej pory po 18.oo, czyli w tu panujących realiach, po zachodzie słońca.
           Jazda rowerem po mieście, nie wiem dlaczego, sprawia mi dużą frajdę. Jest się normalnym użytkownikiem drogi: zmienia się pasy, wyprzedza, wymija itd. Trochę śmierdzi, co prawda, spalinami, ale już się wyposażyłem w maseczkę, więc nie jest źle!
                    Tak jak już wspomniałem, nie widziałem tych reprezentacyjnych miejsc za dnia, więc naturalnie mój obraz miasta był trochę ubogi. Oczywiście w nocy też wygląda to atrakcyjnie z mnóstwem różnych świecidełek, lampionów itd.
                    Na pierwszej fotce widać ścisłe centrum Starego Miasta w Hanoi i przy okazji jezioro, wokół którego znajduje się mnóstwo uliczek tętniących życiem do późna. Zdjęcie nr 2 to również ścisłe centrum miasta.
                     Znając to pod osłoną nocy, chciałem sprawdzić czy w dzień będzie tak samo przyjemnie czy jednak światło dzienne odsłoni jakieś ułomności.
                       No i muszę przyznać, że naprawdę jest to fajne miejsce, choć duży ruch trochę przeszkadza w podziwianiu widoków i odpoczynku.
                       Tak wygląda  Jezioro Miecza( wiet. Hoan Kiem)  z wysokości pewnej:) Więcej
                       Przechadzając się wokół można spotkać mnóstwo różnych rzeczy, na których warto choć na chwilę zawiesić oko, nie wspominając o miejscach, gdzie można zjeść i wypić:)





                    Polecam, można fajnie spędzić czas, i wieczorem i za dnia.
                   Oczywiście ilość tzw. Białych wzrasta wprost proporcjonalnie w miarę zbliżania się do centrum. To chyba nieuniknione! Tak się zastanawiam czy usłyszę kiedyś całkiem przypadkowo polski język...
                  Z działu sytuacji zagadkowych napotkanych dzisiaj: Idę sobie chodnikiem, w japonkach, bo ze 30 stopni! Nagle podbiega do mnie jakiś facet, w sensie Wietnamczyk. Krzyczy coś po ichniemu i zaczyna mi kleić te japonki! Nie wiem jak on wypatrzył, że są rozklejone, bo nawet ja tego nie zauważyłem! Widać niski wzrost też ma swoje zalety:)

sobota, 2 czerwca 2012

Skutery sensem istnienia

              Chyba pierwszą rzeczą, która tutaj zaskakuje to SKUTERY.
              Każdy sobie myśli, że to na pewno biedny kraj, pola ryżowe, ludzie smutni i nie wiadomo co jeszcze.  A tu rzeczywistość wydaje się trochę inna. Jak tak sobie idę ulicą, to mam wrażenie, że chyba każdy Wietnamczyk ma swój skuter, i to nie na kredyt, jak to u nas w wyższej cywilizacji:),  tylko za odłożone pieniądze.
               Tak więc podstawowym środkiem transportu jest ON. I to nie tylko środkiem transportu dla ludzi: najwięcej widziałem 4 osoby na jednym. W wersji pierwszej matka i troje małych, naprawdę małych dzieci! W wersji drugiej czworo chyba nastolatków.Więc prawie jak samochód! ON służy również jako środek dostawczy: meble, zwierzęta, cegły, owoce, - luzik. 
               
               Wietnamczycy są generalnie dość niskiego wzrostu i bardzo szczupli, więc ON służy im również jako coś w rodzaju tapczanu. Parkuje, wyciąga się i w kimono i jeszcze pochrapują czasami!( wiem, bo słyszałem).
               U nas jest tak, że królem drogi jest auto, a wszystko inne musi uważać, żeby przypadkiem nie mieć nieprzyjemnego z autem spotkania. Tutaj tak nie jest! Auto gdzieś tam się zawsze czai i wcale nie jest na uprzywilejowanej pozycji, a wręcz odwrotnie, wszyscy pojadą, wtedy może się ruszyć. Pisząc wszyscy mam na myśli skutery, rowery i ludzi- jeśli w ogóle oprócz mnie tutaj  ktoś chodzi "z buta". W ogóle samochodów jest dość mało, głównie taksówki. A jak już jakieś się wypatrzy to zazwyczaj jest to jakaś limuzyna typu mercedes albo BMW. Hehe, ale naprawdę auta mają tutaj lekko mówiąc "przerypane". Przykładowo podróż do Starego Miasta (ok. 7 km w moim przypadku) trwa tyle samo taksówką co rowerem.
                  Z tego, co  jestem w stanie sam wydedukować wydaje mi się, że podstawową przyczyną jest cena, a drugą darmowa klimatyzacja, a mówiąc prościej klimat,  który dość skutecznie pozwala nabrać nienawiści do aut bez klimy. A tak pędząc na swojej Hondzie można się lekko schłodzić, ale też nawdychać spalin od innych, dlatego większość osób jeździ w maskach.
                    Reklama zrobiona:) Lato idzie, albo przyszło.. nie wiem... więc można się przesiąść na SKUTER!