sobota, 29 grudnia 2012

Nowa rzeczywistość

                 Od kilku dni jestem w swoim nowym miejscu. Póki co większość wrażeń, jakie zabrałem, są pozytywne. Jeśli chodzi o samo miasto, to nie jest takie ogromne i przepełnione ludźmi jak Kanton czy Dongguan. To mi się podoba, czuję taki trochę małomiasteczkowy klimat w swoim najbliższym otoczeniu. Z drugiej strony tylko trochę dalej jest już świat wielkomiejski, z wieżowcami, centrami handlowymi i wszystkim co za tym idzie.
                  Generalnie w dystrykcie Huadu mieszka ponad 700tyś. osób, więc z tą małomiasteczkowością bym nie przesadzał. Jednak na warunki chińskie, to niewiele, a w porównaniu do gigantów, w których do tej pory przebywałem, różnice widać na każdym kroku.
                  Nie więcej niż 100metrów od mojej hacjendy znajduje się bazar. Cały czas nie mogę się nadziwić, że w Chinach bazary są praktycznie na każdym kroku. Gdzie się nie pójdzie tam bazar! Poza tym w ciągu 5 minut spaceru jest wszystko: jes gdzie zjeść, gdzie się ubrać, gdzie doładować lub kupić telefon, jest apteka itd. itp. Także po najbardziej podstawowe rzeczy mogę wychodzić w kapciach:)
             Tak się jakoś złożyło, że  od jakiegoś czasu z zamiłowaniem stołuję się w knajpach chińskich Muzułmanów. Po pierwsze jest smacznie, po drugie tanio, a po trzecie wszystko jest "zobrazkowane". Co ciekawe, wszystki tego typu restauracyjki, które do tej pory udało mi się namierzyć, mają praktycznie ten sam jadłospis i ten sam wystrój wnętrza. Nie wiem z czym to się wiąże, ale pewnie jakiś sens w tym jest. W każdym razie polecam!

                 Powyżej danie, oczywiście z ryżem, z grzybami, papryką, cebulą i innymi dodatkami. Mimo, że bez mięsa, to i tak jedne z moich ulubionych:)
                 Poniżej wystrój. Na ścianach wielkie plakaty z potrawami, a także widoczek, co by nadać posiłkowi lekko refleksyjno- melancholijny charakter. Widać także szybę, za którą kucharze uwijają się, co ciekawe niegdy nie czekałem dłużej niż 5 minut. Jeśli zamówi się danie z makaronem, to przez szybę można podejrzeć jak maestro robi makaron- niesamowite!




                   Oczywiście jak przystało na Chiny ciągle coś jest w budowie, więc różne rzeczy można spotkać na ulicy. Trzeba też przyznać, że może nie jest tu najpiękniej, ale dla mnie jest idealnie. Bazar i inne geszefty są, nie trzeba ze wszystkim lecieć do supermarketu. Z resztą mam wrażenie, że np. owoce lepiej kupować na bazarze.
                   Tak mniej więcej wygląda moja okolica w promieniu 200m. Jakieś 300m dalej można znaleźć się w całkiem innym świecie. Będzie o tym w kolejnych postach:)





             



                 
                Jako, że znalazłem pocztę, to możemy się zabawić w konkurs!!! Pytanie jest dość proste "Ile zapłaciłem za 4 pary markowych skarpet???
                Wygrywają 3 najbliższe prawdzie odpowiedzi. A no i proszę o odpowiedzi w złotówkach:D Powodzenia:) Do wygrania pocztówki z Państwa Środka!




Spodobał Ci się ten artykuł???


Oto kilka innych, równie ciekawych:

I znowu niespodzianka:D
Ostatni tydzień pracy w chińskiej podstawówce- Poniedziałek
Chińskie zabawy na plaży [+18]
Chińska szkoła publiczna- Witaj w raju!
W chińskim supermarkecie





czwartek, 27 grudnia 2012

I znowu zmiany

                 Zdaje się, że już ostatnim razem martwiłem się, że ktoś może pomyśleć o mnie jak o kimś nie do końca stabilnym. Ci, którzy tak pomyśleli mieli rację. Nie minęło zbyt wiele czasu a znów zmieniam lokalizację.
                 Tym razem może nie aż tak diametralnie, ale jednak. Znalazłem pracę bliżej Kantonu, w Huadu. W zasadzie są to takie przedmieścia, bardzo dobrze skorelowane z większym sąsiadem.
                 Jeśli chodzi o pracę, to warunki pod każdym względem są tu lepsze, więc nie zastanawiałem się długo.
                 W związku z tym na nowo czeka mnie odkrywanie poszczególnych miejsc. Co za tym idzie będzie, mam nadzieję, ciekawiej na blogu. W końcu każdy lubi czytać o czymś nowym albo o dynamicznie zmieniającej się rzeczywistości. U mnie wszystko jest:D
          
PS. Jestem całkiem stablny emocjaonalnie. Jeśli ktoś odniósł mylne wrażenie, to było mylne:)
        Idąc za klasykiem:


sobota, 22 grudnia 2012

Dość Magiczny Dzień

                 Miałem okazję spędzić ostatnie 2 dni w Huadu( północny Kanton), nazwijmy to roboczo "w celach służbowych". Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie kilka istotnych szczegółów. Jak wiadomo czasami szczegóły potrafią zrujnować coś naprawdę fajnego, albo wręcz odwrotnie potrafią sprawić, że zwyczajny dzień nabiera rozmachu.
                 Proszę, nie spodziewajcie się, że superman uratował mnie przed zagładą czy coś w tym stylu. Po prostu kilka rzeczy mnie zaskoczyło, pozytywnie oczywiście:)
                Po pierwsze, nauczony doświadczeniami, spodziewałem się, że podróż będzie katorgą, że nie będę wiedział gdzie jestem, że nie będę potrafił spytać o drogę itp. itd. A tu niespodzianka wszystko poszło jak spłatka. Wszystko płynnie, bez żadnej wpadki. Kupno biletu, nawet dogadałem się z kasjerką, rewelacja. W ogóle śmieszne jest to, że nawet jak się natrafi na kogoś, kto mówi po angielsku, to musi minąć chwila, żeby sobie uświadomić, że to faktycznie jest angielski. Chińczycy mają to samo z Białymi mówiącymi po chińsku. Wcześniej tego nie rozumiałem, teraz rozumiem!
                 Po kilku godzinach oczywiście zgłodniałem, więc ruszyłem na poszukiwanie lokalu. Poszukiwanie lokalu, restauracji polega w Chinach na tym, żeby znaleźć takie miejsca, gdzie w menu albo na ścianach mają  zdjęcia potraw. Wtedy sprawa jest prosta, można pokazać palcem i gitara. Jeśli nie ma obrazków, to trzeba strzelać zupełnie w ciemno tzn. w chińskie znaki. Niestety mój poziom języka nie pozwala na to, żeby z kimś negocjować, co ma znaleźć się na talerzu.
                 Znalazłem knajpe, obrazki były, pokazałem paluchem, że chcę to! Zdjęcia w menu były bardzo słabej jakośći, ale zaryzykowałem. Jedzenie było dobre, ale to nie jest najważniejsze. Ja patrzę a kelnerka niesie w moim kierunku.. UWAGA, UWAGA --- nóż, widelec i łyżkę. Otępiałem z zachwytu. Ostatnio te rzaczy miałem w ręku parę miesięcy temu podczas wycieczki do Halong Bay. Wtedy też otępiałem. O dziwo jeszcze pamiętam jak się tego używa:)
                  Ostatnia rzecz to hotel, w którym mam spędzić noc. Bardzo fajny hotel, koszt 90juanów, czyli jakieś 45złotych. Wszystko elegancko, ciepła woda, wifi. Hotel w porządku, ale nie to jest najważniejsze:)
                  Jak wiadomo, albo i nie wiadomo, w Chinach panują toalety rodzaju "dziura w podłodze" Enjoy!  Nie chcę się wdawać w szczegóły, ale przyznam, że "pozycję dojazdową" mam opanowaną do perfekcji:) 
                  Proszę sobie wyobrazić, że wchodzę do hotelowej łazienki, a tam czeka na mnie muszla klozetowa, czegoś podonego nie widziałem już ponad 2 miesiące. W Wietnamie muszle są na porządku dziennym wszędzie, dzięki Francuzom- przypuszczam. 
                  Morał z tego taki, że wystarczy naprawdę niewiele, żeby dzień stał się magiczny. Szczególnie jak się trochę zmieni perspektywę, na chińską najlepiej:)
                       Niestety nie wziąłem ze sobą aparatu. Z drugiej strony czy zdjęcie widelca i muszli klozetowej byłyby wystarczająco egzotyczne?




Spodobał Ci się ten artykuł???


Oto kilka innych, równie ciekawych:

I znowu niespodzianka:D
Ostatni tydzień pracy w chińskiej podstawówce- Poniedziałek
Chińskie zabawy na plaży [+18]
Chińska szkoła publiczna- Witaj w raju!
W chińskim supermarkecie




poniedziałek, 17 grudnia 2012

2 miesiące w Chinach


                Jak z bicza strzelił minęły mi 2 miesiące w Chinach. Ani to krótko ani też specjalnie długo. Nikt nie może oczekiwać, że po tym czasie znam ten kraj. Znam go „jako tako” albo nawet wcale. W końcu w tym czasie cały czas przebywam w jednej jedynej prowincji, do tego nie największej. Pozostaje także bariera językowa, która dość skutecznie przeszkadza w obserwacji „fauny i flory” Chin. Jakieś tam zjawiska jednak udało się zauważyć, jedne fajniejsze, inne mniej, jak to w każdym kraju na naszym „ łez padole”.
                Napewno to piękny kraj, choć akurat prowincja Guandong, jako jedna wielka fabryka, nie sprzyja temu, żeby zakochać się w naturze i kulturze Chin. Oczywiście jak się trochę poszuka to też można znaleźć miejca piękne, które będą trochę namiastką tego co, mam nadzieję, można zobaczyć w innych prowincjach. Szczególnie wiele tu parków, są też mniejsze lub większe górki, więc jest gdzie odpocząć od zgiełku miasta. Zauważyłem ostatnio, że Chińczycy bardzo dbają albo może próbują dbać o formę fizyczną. W jednym z parków jest przygotowana trasa wokół jeziorka, ok. 600m. Po przebiegnięciu, przejściu czy kto co woli, można sobie zbadać serce, ciśnienie, tętno itd. Za zupełną darmoszkę oczywiście. Widziałem, że wiele starszych osób z tego korzysta. Jest też mnóstwo wypożyczalni rowerów i innych miejsc rekreacyjnych.
                Chiny to chyba wciąż taki niedkryty dla Białych zakątek. Nawet w Kantonie, który przecież jest jednym z największych i najważniejszych chińskich miast, nie jest tak zupełnie łatwo spotkać bladą twarz. Oczywiście jest ich więcej niż w Dongguan, ale i tak jakoś trudno ich wypatrzeć wśród milionów Chińczyków. Przed przyjazdem do Kantonu myślałem, że może będzie tak jak w Hong-Kongu, czyli dość „swojsko”. Jednak tak nie jest. W dalszym ciągu te „pełne zaskoczenia spojrzenia” dają do zrozumienia, że tu są Chiny i koniec!
                      Chiny to kraj kontrastów. Widziałem wiele miejsc, które, lekko mówiąc, były dość ubogie. To samo z ludźmi, którzy pracują w fabrykach, mieszkają w jakichś klitkach, nie stać ich  chociażby na telewizor. Z drugiej strony jak się pojedzie do takiego Kantonu, to można dostać oczopląsu. Ludzie wyglądają inaczej, inaczej się ubierają, są jakby więksi, od razu widać, że to ta jaśniejsza strona kraju. Wieżowców w Kantonie jest tyle ile pewnie w całej Polsce nie da się naliczyć. To samo z metrem. Minie pewnie ze 100 lat zanim Warszawa będzie mogła się pochwalić tak rozbudowaną siecią jak w Kantonie. W ciągu kilku minut można się przenieść z jednego świata do drugiego. Tak to tutaj wygląda!
                Ja osobiście czuję się dobrze na chińskiej ziemi. Wiem po co przyjechałem, mam jakiś tam mniej lub bardziej określony cel, który chcę zrealizować. Wyjechałem z Polski już 7 miesięcy temu, więc coraz bardziej mam ochotę, żeby wrócić i naładować akumulatory. Na szczęście na horyzoncie coraz bardziej pojawia się ta perspektywa, więc nie mogę się doczekać urlopu w Polsce. 
                   Ta melancholia jest spowodowana pewnie zbliżającymi Świętami. Na szczęście pogoda za oknem pozwala o tym zapomnieć, a może raczej pozwala o tym nie myśleć:)
                    Poza tym pisałem tego posta w dość urokliwym otoczeniu, więc może dlatego jest poważnie i sentymentalnie:D






sobota, 15 grudnia 2012

Fanpage na facebooku

                 Tak tak!
                 Stało się! Założyłem funpage na facebooku. Jako, że dopiero się tego uczę proszę o wyrozumiałość i lajkowanie:D

                 tytuł: Dzień Dobry Hanoi
                 adres: TUTAJ




                Jednocześnie obiecuję, że nie będę "lajkować" własnych postów:D

środa, 12 grudnia 2012

Podróba na podróbie goni podróbę

                 Dla nikogo nie jest nowością, że Państwo Środka szczególnie umiłowało sobie produkowanie przeróżnych produktów albo żywcem sciągniętym znakiem towarowym albo z czymś, co ma ten znak przypominać.
                 Już pisałem o youtubie, facebooku. Oni po prostu mają swoje odpowiedniki. Chociaż z drugiej strony oba chińskie serwisy mają podobnie wiele lub nawet więcej użytkowników niż zachodni konkurenci, więc trudno powiedzieć kto tu kogo próbuje zrobić "na szaro". W każdym razie protekcjonalizm chiński jest na bardzo wysokim poziomie. Po co dawać zarobić googlowi czy facebookowi, skoro można stworzyć chińskie odpowiedniki i samemu się na tym bogacić, z korzyścią dla społeczeństwa, mam nadzieję:)
                 Na blogu już pojawiło się kilka zdjęć, które pokazują chińską skłonność do kopiowania, a może lepiej to nazwać benchmarkingiem?:)



                Nie jestem tego w 100% pewien, ale matrioszki są chyba tradycją rosyjską? Jeśli tak, to po co na  placu centralnym dużego chińskiego miasta umieszczać coś, co jest symbolem innego kraju? No chyba, że jakaś "braterska przyjaźń" panuje między tymi dwoma narodami. Generalnie wolałbym tam zobaczyć coś, co kojarzy się tylko i wyłącznie z Chinami. Nieprawdaż?
                 Poniżej KFC w wersji chińskiej.



                   Na każdym- mniejszym lub większym bazarze można znaleźć wszystkie marki świata. Poniżej adidaski ADIDASA w cenie okolo 20zł. Po transporcie do Europy już z 10 razy więcej, a jakość pozostaje ta sama.



                A tutaj mój ulubiony okaz chińskiej przedsiębiorczości. Jeśli ktoś się zastanawia której firmy skarpetki wybrać, to ma już problem z głowy. 2w1 i po sprawie. Do sportowych butów będzie ADIDAS a do eleganckiego obuwia D&G. Jak dla mnie BOMBA! Na marginesie dodam, że to mój prezent urodzinowy:D



                 Zmieniamy branżę! Komentarz nie jest potrzebny:)




                  Kolejne z moich ulubionych! Kto zgadnie, jakiej marki to podróbka?



                    



                    Ostatnio przeżywałem kryzys weny twórczej. Mam nadzieję że już z niego wyszedłem i teraz będę bardziej regularny!





Spodobał Ci się ten artykuł???


Oto inne, równie ciekawe:
[Przegląd prasy chińskiej] Do wody dla ochłody
DanxiaShan cz.1
Na chińskim bazarze
Chińskie zabawy na plaży [+18]





wtorek, 11 grudnia 2012

"Wódka" ryżowa

                W opiniach, które widziałem na innych blogach zdania są podzielone. Jedni porównują do rozpuczalnika, inni do denaturatu, a jeszcze inni są zadowoleni bukietem smakowym:) Trudno dyskutować z gustami, więc napiszę tylko o swojej opinii.
                     Moim zdaniem aromat sugeruje, że nie jest to wódka, no ale zawartość alkoholu na poziomie 46% mówi co innego:) Jak dla mnie zapach jest raczej ciekawy, nawet przyjemny, jakby owocowy. No, ale nie wiem, może wyobraźnia płata mi figla. Jakim cudem inni czują denaturat, a ja owoce?
                Poniżej pierwsza flaszka własnoręcznie kupiona przeze mnie, potem też własnoustnie skonsumowana.
               Alkohol jak alkohol, nigdy smakowo nie porywa, szczególnie ten o takiej mocy. Jedynie trzeba przyznać, że ten specyfik nie wykrzywia twarzy tak jak przysłowiowa "biała".
                Aha no i taka flaszeczka kosztowała 6 juanów, czyli coś koło 3 złotych. 
                Tak sobie pomyślałem, jakby wyglądała Azja bez ryżu? Chyba trudno sobie coś takiego wyobrazić, w każdym razie ciągle nie mogę się nadziwić czego to oni nie są w stanie zrobić z tego ryżu. Pozwódką, z ryżu robi się też wino, piwo, nalewki itd.






                 A to inne przykłady:


                 Baniaki( 4l na górze, 5l na dole) na jakąś większą imprezę. Cena ok. 16złotych.
Kiedyś w Wietnamie chciałęm kupić sobie baniak wody. Wchodzę do sklepu, widzę coś mniej więcej jak na zdjęciu poniżej. Biorę i idę do kasy, a tam Pani śpiewa cenę jak za Perrier`a. Okazało się, że to było wino:)




                 Powyżej i poniżej wersje bardziej ozdobne, może na prezent.


                A tu najlepsze! Piersióweczka za jedyne 1.20zł. Idealna dla zasady shot&go.



              Mimo, to że alkohol jest tak tani, to do tej pory nie widziałem na ulicy żadnych zataczających się, śpiących na ławkach itd. itp. Albo kultura picia jest na bardzo wysokim poziomie albo po prostu jeszcze nie miałem szczęścia zobaczyć zawianego Chińczyka.
              Nie ma też zakazu picia w miejscach publicznych. Widać nie jest to potrzebne, bo i tak nikt tego nie robi. U nas jest zakaz, bo jakby nie było, to wiadomo, co by było:D




Spodobał Ci się ten artykuł???


Oto inne, dotyczące kultury picia w Chinach:
Jak zdobyć Browara na chińskim basenie:)
Parę słów o chińskim piwie.....
Żubrówka po chińsku
W chińskim supermarkecie






niedziela, 25 listopada 2012

Moje nowe miejsce

                Dzisiaj mija dokładnie tydzień od momentu, kiedy wylądowałem na pięknej, chińskiej ziemii. Pierwsze wrażenia? Napewno jest bardziej "na bogato" widać, że Chińczycy mają kasę. Centrum miasta wygląda naprawdę okazale. Wszystko jest zadbane, czyste, prawie jak w Europie. Poza tym ludzie wydają się być bardzo sympatyczni, ale praktycznie nikt nie mówi dobrze po angielsku, więc ciężko tak naprawdę mieć jakieś głębsze wnioski. Mam wrażenie, że tutaj "biała twarz" to dużo większa atrakcja niż w Wietnamie.
                Dongguan składa się z kilkunastu mniejszych lub większych miast. Każde z nich ma swoje centrum i żyje swoim własnym życiem. 
                Ja mieszkam na nowo wybudowanym, a częściowo ciągle w budowie, campusie akademickim. Jest to takie małe miasto, gdzie studenci mają wszystko, czego im potrzeba: sklepy, supermarkety, a do tego stadion lekkoatletyczny, basen, salę gimnastyczną, niezliczoną ilość boisk do koszykówki, siatkóki, badmingtona i to wszystko za friko. Chciałbym mieszkać w takim miejscu jako student. Zazdroszczę im!



               Na początku próbowałem pytać ludzi "Jak dojechać do centrum miasta? A oni mnie pytają " do którego?" Przyznam, że nie za bardzo wiedziałem jak się w tym wszystkimpołapać. Teraz już wiem, że w promieniu kilkudziesięciu kilometrów centrów miast jest kilkanaście, więc trzeba wiedzieć konkretnie do którego chce się dostać.

               Póki co udało mi się na dłużej odwiedzić tylko jedno "miasto"- Doncheng, jest to jedna z kilku dzielnić wchodzących w skład "centrum centrum", czyli ścisłego centrum. Brzmi to trochę dziwnie- wiem! No, ale tak to tutaj jest.W każdym razie sporo cudzoziemców, sporo sklepów z importowanym żarciem, także można poczuć się dość komfortowo. Do tego centra handlowe, wieżowce, puby, kluby itd. Jednym słowem wszystko, czego potrzeba do przeżycia.
               Poniżej kilka zdjęć:









                  No i oczywiście pierwszy polski akcent. Półka sklepowa, niby to zwykła Nutella, jednak nie taka do końca zwykla!


                   Potrzebuję więcej czasu, a napewno znajdę więcej polskości w Chinach. Jutro niedziela, więc kolejny dzień odkrywania przede mną!





Spodobał Ci się ten artykuł???


Oto kilka innych, równie ciekawych:
Park Krajobrazowy Nanling 
Prawie jak....
Pogotowie krawieckie
Foshan- Świątynia Przodków
Chiński styl wolny





piątek, 23 listopada 2012

W chińskim supermarkecie

                Jakże się zdziwiłem widząc w chińskim supermarkecie, albo raczej w supermarkecie w Chinach, bo to był Wallmart albo Carrefour, ubrane i świecące choinki. Był dopiero 20 listopada a już się rozpoczęła ta cała świąteczna nagonka. Niby Chiny mają się stać wkrótce ostatnim "przedmurzem" chrześcijaństwa, ale wątpie, żeby choinki w supermarkecie miały w tym pomóc.
                 Parę kroków dalej z głośnika zaczęła dobiegać "Cicha Noc". Święta tuż tuż, czyli za miesiąc.

                 Święta świętami, ale w supermarkecie w Chinach można znaleźć inne ciekawe rzeczy:

Boczuś do jajecznicy:



Jakieś raki czy coś w tym stylu. Z tego akurat jeszcze wydostawało się powietrze. Może żywy?


                   Całe regały uginające się od wina ryżowego. Od piersiówek po 5 litrowe baniaki w sam raz na większe imieniny:)




                 Na pierwszy rzut oka Durex! A jednak to tatale:D


                  Porcja rosołowa:) 

                                                          źródło gibo.pl
            

     A tutaj to już sam nie wiem. Świńskie ryje i tyle:) 

                                                                                               źródło gibo.pl







Spodobał Ci się ten artykuł???
                                      


Oto kilka podobnych:

Śniadanie pod domem
Na chińskim bazarze
W wietnamskiej zagrodzie
Dyskoteka po Wietnamsku






czwartek, 22 listopada 2012

Chińska gościna

                Sporo pisałem o tym, że Chińczycy "się gapią" na Białego bardziej niż Biały gapiłby się na ufoluda z planety X. Już się trochę przyzwyczaiłem i nie zwracam na to uwagi. Z drugiej jednak strony za tymi spojrzeniami i minami chcącymi zapytać " ło co to do diaska?!?" nie idą żadne negatywne emocje. Wiadomo, co odważniejsi zagadują, inni się tylko uśmiechają, ale generalnie jest bardzo sympatycznie. 
                Jakiś czas temu wybraliśmy się( tak, nie jestem sam!) do takiego, bym to nazwał, Miejskiego Centrum Rozrywki. Wielka scena, pokaz tańca, muzyka, wielu ludzi, stoły bilardowe itd. Od razu widać, że chińska klasa robotnicza właśnie w taki sposób spędza wolne, weekendowe wieczory.
                Oczywiście byliśmy atrakcją wieczoru. Niektórzy robili nam zdjęcia "po kryjomu" . Był też taki jeden, który podszedł, usiadł z nami przy stoliku,  nawijał przez 30 minut i poszedł:)


                 W dalszym planie scena, a na pierwszym planie stoły bilardowe.



                  Zamówiliśmy sobie, krótko mówiąc, picie i jedzenie. Piwo "jakotako" umiem zamówić, więc nie było problemu. Jedzenie było już na "chybił trafił", ale trafiliśmy dobrze. Makaron z czymśtam był super, dawno się tak nie najadłem:) Za to piwo mają tu kiepskie. 




             
                Do tego coś  w rodzaju szaszłyków. Mam tylko cichą nadzieję, że jakiś szczur nie oddał życia, żeby się znaleźć na tym kijaszku:)

                Dlaczego o tym piszę? Otóż jak przyszło do płacenia, to okazało się, że ktoś już pokrył za nas rachunek! Nie wiadomo kto, dlaczego itd. Ktoś po prostu chciał być miły.

                Byłem tak zdziwiony, że i tak zostawiłem jakieś pieniądze.  Rachunek nie był duży, ale biorąc pod uwagę towarzystwo, jakie tam widzieliśmy, to dla tego kogoś nie musiało to być nic.
                 
                Jaki z tego morał?
                Musiał minąć cały miesiąc, żebym mógł uroczyście stwierdzić, że Chińczycy też są, na swój "magiczny" sposób, gościnni!




Spodobał Ci się ten artykuł???


Oto kilka podobnych:
Wietnamska gościnność
Wietnamska gościnność 2.0
W wietnamskiej zagrodzie
Młodzi Chińczycy a homoseksualizm